30 cze 2013

Nie lubię pożegnań...

Nie lubię i już, a pożegnań Natki to wprost nie cierpię. 
Odkąd skończyła siedem lat w każde wakacje wyjeżdża gdzieś sama, a potem jeszcze z nami. Kolonie i obozy z jednej strony wprawiają mnie w wakacyjny nastrój, a z drugiej przyprawiają o stany lękowe i stres.

W tym roku nasza córka kategorycznie odmówiła obozu. Postanowiła, że ona jedzie do Joli, bo ona się z Jolą umówiła i ona kocha tam jeździć i nie ma mowy o żadnym wypoczynku zorganizowanym, koniec kropka.
Jola to nadzwyczaj ciepła, pełna pozytywnej energii i bardzo kochana osoba, która mieszka na wysokiej górze w Beskidach w domu z bajki.

Las, góry, łąki, widoki zapierające dech i ... kozy. 
Pamiętacie mój wpis o miejscu, gdzie kwitną dzikie gladiole? 
To właśnie TAM
Tam pojechało moje dziecko dziś rano. 
Do cudownych ludzi, zwierząt i pięknych krajobrazów. 
Będzie zrywać jagody, paść kozy, chodzić boso po trawie, piec jagodzianki, spędzać wieczory na werandzie i oglądać świetliki. 
I dobrze, tylko czemu tak mi jakoś smutno? Cóż, odcinanie pępowiny nie jest łatwe, ale konieczne :)





Przy odrobinie szczęścia Wy też możecie poznać magiczne Jolinkowo. 
Pozdrawiam ciepło i życzę miłej niedzieli :)

2 komentarze:

  1. Piękne miejsce, a Natka śliczna dziewczyna! W mamusię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, ale Natka to cały tatuś, niestety ;) Tak mówią wszyscy, buziaki!

      Usuń