29 mar 2013

Wszystkiego wesołego...

Święta zbliżają się w tempie zawrotnym. 
Już dziś wszystkim podczytującym chcę życzyć wszystkiego wesołego
Niech Wam Świąt nie przysłonią prozaiczne czynności dnia codziennego, cieszcie się sobą i rodziną, śmiejcie się, odpoczywajcie i zajadajcie same pyszności.
Bądźcie blisko z Waszymi rodzinami i róbcie to, co lubicie :) 
I życzę Wam dobrego humoru, śmiech i radość to nasza broń przed zimową aurą i chłodem.

My wyjeżdżamy. Jak zwykle... Mamy zamiar spędzić miłe chwile w gronie najbliższych i cieszyć się wspólnym byciem. 
Będzie rodzinne robienie pisanek i śniadanie do południa. I gra na akordeonie będzie 
i tańce dużych i małych 
(z naciskiem na małych ;). 
Będzie radośnie, czego i Wam życzę. 
Do zobaczenia!




21 mar 2013

Opowieść o Buce i sowie, co szczęście przynosi

Co roku w okresie okołourodzinowym dopadają mnie różne poważne przemyślenia. W latach wyznaczających  dekady przemyślenia są jakby bardziej podsumowująco - wspomnieniowe.

W tym roku okrąglutka czterdziestka zbliża się do mnie jak Buka. 
Pamiętacie Bukę z Muminków? Przychodziła nieoczekiwanie, świat ciemniał i wszystko pokrywało się szronem. Buki Muminek się bał, była taka tajemnicza. I do mnie ta moja czterdziestka się zbliża i proszę pociemniało, śniegiem świat zasypało, zimno, całkiem jak u Muminków.

Tak sobie przypominam moje kolejne dekadowe urodziny z uśmiechem - na dziesiąte - pamiętam, że dostałam książkę "Wstęga pawilonu" i jeansy Odra - Brzeg. 
To było coś. 
Cieszyłam się bardzo, takie spodnie to było marzenie. Wtedy to myślało się w kategoriach skąd wziąć spodnie lub jakąś fajną bluzkę. Większość rzeczy szyła mi ciocia Niunia na swoim Singerze. Wspominam ten czas jako może trudny i szary, ale jednak miły. 
Ludzie trzymali się razem, wspierali i byli dla siebie ważni. 
Rodziny odwiedzały się, wartością było spotkanie z kuzynką czy ciocią.

Dwudzieste urodziny spędziłam w wynajmowanym studenckim pokoju chorując na ospę wietrzną. Przechodziłam ją bardzo źle, cała byłam 
w kropki, wysmarowana pioktaniną i pudrem 
w płynie. Świat stał przede mną otworem, 
a razem z nim tyle znaków zapytania. 
Nie znałam jeszcze Jarka (był taki czas?), chodziłam w długich, falbaniastych spódnicach i zastanawiałam się, jak będzie wyglądało moje życie.

Trzydziestka spędzona była już w naszym mieszkaniu na 9 piętrze w towarzystwie mojej podówczas trzyletniej córki i męża Jarosława. Modne wtedy było ciasto Kopiec kreta, które wyglądało jak usypane z prawdziwej ziemi. Wiele nie pamiętam, wiem że byliśmy wtedy 
w posiadaniu ogródka działkowego, w ramach zdrowego chowu dziecka w wielkim mieście. 
Na działce mieliśmy małą piaskownicę i różne warzywa oraz owoce prosto z krzaka.
Tu odbywały się imprezki różnego sortu, prowadzone na łonie natury, ku uciesze dorosłych i dzieci. Było miło, sielsko momentami i raczej skromnie. 
Czas wesoły, acz mało stabilny finansowo 
i życiowo. Cały czas byłam na początku drogi zawodowej, kończyłam studia podyplomowe,  trzyletni urlop wychowawczy kończył się 
i należało szukać pracy.
Aż tu proszę cyk, myk i czterdzieste urodziny niebawem. 
I proszę bardzo, no no no... 
To się nazywa prawdziwe życie. Człowiek dziecię odchował, w razie czego samo w domu zostanie, to i z małżonkiem bywać wreszcie można. Zawodowo - stabilnie, życiowo również. Brak zmartwień typu "...znów katar ma, z kim ją zostawić", "...kto jutro odbiera Natalię ty czy ja?" 
No najfajniejszy wiek, to właśnie czterdziestka proszę państwa!!! 
Człowiek już coś zrobił na tym świecie 
i jeszcze trochę zrobi... chyba. 
Doświadczenia już nabrał, nie jest taki przestraszony, nieopierzony, zielony. 
Z własnym dzieckiem wreszcie można słowo 
z sensem zamienić i z mężem. 
A że zmarszczka wyłazi?  
To się ją kremem z jakim hialuronem zasmaruje i będzie dobrze. 
Tylko jakoś tak troszkę ciemnawo, chłodno i niepokój dziwny taki - no, to właśnie Buka jest. 
Każdy ma przecież jakąś swoją Bukę, no nie? 
A za dziesięć lat to dopiero będzie...
Byle nie gorzej.
Wczoraj dla poprawy nastroju i ku uciesze córki nastoletniej zrobiłam sowę. Taką, co to każdą Bukę odpędzi i szczęście przynosi. 
No i mądra jest, tak wieść niesie.




A i chciałam powiedzieć, że Pozytywnie Kreatywnie zaistniało jednak na fb wbrew zarzekaniom autorki. Tylko jak to cholerstwo rozgryźć???
No jak?
Pozdrawiam i do następnego
 :)

13 mar 2013

Kusząc wiosnę i psie sprawy...

Choroby się przyplątały do naszego psa. 
A, że pies nasz jest Księciuniem pełną gębą i histerykiem pierwszej wody, to łatwo nie było. 
Popiskiwał, przytulał się ze zdwojoną mocą, 
a kiedy tylko wiedział, że patrzymy wpadał w płacz, niczym niemowlak, zerkając czy aby odpowiednie robi wrażenie. 
Trzeba było wybrać się do doktora, który znienawidzony został niechybnie już przy ostatniej chorobie. 
Tak oto nasza trójka i pies stanęła w drzwiach gabinetu weterynarza zaprzyjaźnionego. 
Pies jakby ozdrowiał, ale tylko po to, by całą energię swoją skierować na jeden tor - tor odwrotu. 
Ciągnął, wyrywał się, w końcu schował się pod krzesło i zaglądając zza mojej nogi popatrywał z lękiem.
Nawet bólu nie czuł ze strachu. 
Doktor krew zbadał, wyniki porobił, zaaplikował zastrzyki. 
Najwięcej uwagi przywiązał do psiej hm 
<kupki>. 
Małżonek mój pięknie panu doktorowi wytłumaczył co i jak, włącznie z kolorem i odcieniem. 
I tak porozmawialiśmy sobie miło i cóż było robić - zdrowieć należało. 
Pomogło! Ku naszej rodzinnej uciesze chorobę psią mamy chyba za sobą. 
Przynajmniej taką mamy nadzieję. 
Mówiąc poważnie - choroba psa to bardzo wyczerpująca emocjonalnie sprawa. 
Człowiek chce pomóc, a nie zawsze może. 
Chce się dowiedzieć co boli, a nie ma jak - pies mówić nie umie przecież. 
Książę nasz chyba ma się dobrze, je za dwóch 
i raczej jest wesoły. Całymi dniami wyleguje się wyszukując co bardziej przytulne kąciki.

Żeby nerwy zszargane podleczyć i odrobinkę się zrelaksować, zrobiłam 
broszki w cukierkowych kolorach kusząc wiosnę. 





Mam nadzieję, że kuszenie zadziała, bo dziś widząc rano mój samochód zasypany białym puchem straciłam nadzieję na lepsze 
(czyt. cieplejsze) jutro.
Życzę słonka!